Poczytałam sobie troszeczkę o dobrutkach wnoszonych w ciało i psyche przez rośliny rosnące bez człowieczej pielęgnacji. No no, potęga..... Zachciało mi się, nie żeby jakoś drastycznie, trochę mi się zachciało. Miodek mniszkowy np. Zebrałam kwiaty, a co.
Pierwsze podejście do mniszkowego miodku przegrane, i to podwójnie przegrane. Po pierwsze, taki złoty kwiatkowy zbiór trzeba obrabiać natychmiast, a ja nie mialam siły działać w sobotę po bobusiowaniu, z kręciołą na karku. Wyłożyłam kwiatki na papier, by robaczki wyszły i tyle było mojego sobotniego przerobu. Wykłada tak się na pół godziny-godzinę, i trzeba działać dalej. A u mnie leżały, po upływie doby okazało się że pierwsza klęska już jest, ślady po złocie zostały, a podwiędłe koszyczki zawierają w większości nasienniki. Udałam że tego nie widzę, niefajnie jednak wychodziło, a w końcu przypaliłam i wywaliłam całość. Porażka. Ech. Trudno. Następna próba za rok.
Ale......
Zachciało mi się też antocyjanowej bzowej herbatki. A u Bobusiów jedyny mikry bez-lilak jest biały, antocyjanów w bieli mało lub wcale. I już przekwita. W dodatku walczy biedaczyna jak może z Bobusiowem, ziemia tam lilaków nie lubi. Gdzie rosną bzy? Takie dostępne, bujne, o ciemnych kwiatach najlepiej? Znam miejsc w Cz-wie kilka, ale jest problem, bo przemysł blisko, trujący. Bzy są na Osonie (koksownia), przy Cmentarzu Żydowskim na wałach wokół i przy kanale Köhna. Tylko że wały z ziemi przycmentarnej (zawierają odłamki kości, cmentarne mury nie mieściły wszystkich grobów) i z odpadów pohutniczych i to takich szlakowych, samo zło.. I jeszcze bzy i głogi rosły kiedyś przy wałach Warty, ale tam była ostra ścinka nadbrzeżnych zarośli. Dziecko doniosło, że bzy to chyba na Złotej Górze są. No to wtorek wyprawowy..
Cel Złota Góra.
Bo Cz-wa, oprócz Jasnej ma jeszcze Złotą. Górę.
Złota Góra, wzniesienie na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej, punkt widokowy w obrębie miasta Częstochowy w dzielnicy → Zawodzie-Dąbie, w odległości 2 km od centrum miasta. Nazwa Złota Góra, która pojawia się w 1474 w dokumencie króla Kazimierza Jagiellończyka, należy do nazw topograficznych, odzwierciedlających element krajobrazu; określenie „złota”, jest związane zapewne ze złożami wapienia (podobnie jak Jasna Góra). W zachodniej stronie wzgórza eksploatowano od dawna wapień jurajski używany do celów budowlanych. Eksploatację na skalę przemysłową zapoczątkowano u schyłku lat 50. XIX w; na przełomie XIX i XX w. działało tu kilka zakładów wapienniczych: m.in. „Saturn” (→ Joachima Dawidowicza, potem inż. → Wiktora Abrama Dawidowicza, w czasie wojny przedsiębiorstwo → Ludwika Buhlego, po 1945 Zakłady Cementowo-Wapiennicze Rudniki przy ul. Srebrnej 32/36), „Emilia” (braci Henryka i Filipa Rozenbergów), zakłady → Izraela B. Mejtlisa (przy ul. Złotej 136) „Adam”, „Calcium” oraz piece wapienne systemu Rüdersdorfa. Po 1945 (do lat. 80) eksploatację kamienia wapiennego prowadziły Częstochowskie Zakłady Przemysłu Materiałów Budowlanych. Podczas okupacji niemieckiej na Złotej Górze znajdował się niemiecki obóz jeniecki → Stalag 367 Czenstochau (Warthelager), od 1941 przetrzymywano tu wziętych do niewoli żołnierzy radzieckich. Upamiętnia to tablica przy ul. Mirowskiej. Przez Złotą Górę przechodzi turystyczny Szlak Orlich Gniazd. W 2010 na szczyt wzniesienia doprowadzono drogę, w 2011 otrzymała nazwę ul. Złotogórskiej. W 2011 w części Złotej Góry został utworzony Park Miniatur Sakralnych.
Bogdan Snoch, Mała encyklopedia Częstochowy, Częstochowa 2002, s. 200; – Częstochowa. Dzieje miasta i klasztoru jasnogórskiego. Okres staropolski, t. 1, Częstochowa 2002, s. 171, 173; Dorota Czech, Kalendarium przemysłu i rzemiosła Częstochowy i okolic, „Almanach Częstochowy” 2010, s. 108, 110–11, 144–5; Jan Pietrzykowski, Stalag 367. Obóz jeńców radzieckich w Częstochowie, Katowice 1976.
Spisał Andrzej Kuśnierczyk
Takie to dziwne to moje niepiękne miasto. Rozpostarte długonogim pająkiem ulic na górkach i dolinkach, a pomiędzy ulicami, już od pierwszych "kolan" pajęczych odnóży prawie dzicz. Prawie, bo widać że kiedyś teren był zamieszkały, przynajmiej jedna strona góry. Drzewa owocowe, któreś już pokolenie wyrosłe ze spadłych owoców, resztki domów z pułapkami studni i piwnic, one czają się pod niby zwykłym gruntem, czasem bez śladów murów. Ale po ścieżkach i ścieżynkach można chodzić bezpiecznie, chyba, że się waży kilkaset kilo, no ale takiej wagi to się nabiera gdy się nie chodzi. Nie ma biedy z dołami otwartymi i widocznymi, to te zarosłe mogą czyhać. Złota góra oprócz wymienionych w cytowanych mądrościach atrakcji ma i inne - moc wiciokrzewów w formie krzaczastej. Ten poniżej pachniał upojnie. I coś przemilczane podejrzewam celowo, potworną figurę JP II, widoczną jej końcówkę da się wypatrzeć na cykankach.
Bzy owszem były, przekwitające już, o drobnych liliowych kwiatach. Bladych. To nie był łup godny wysiłku, zwłaszcza że zabraną w celu zbieractwa miskę zaanektowało coś innego. Proszsz..
Żółciak. Młody, ale tak duży że przydałby się dłuuuugi nóż, taki do przekrawania blatów ciasta na tort. Grzybsko było tak duże, że rozparcelowałam go, sama jadlabym go chyba z miesiąc.. Bobusie, Asia, ja, i trzeba się było zbierać ze Złotej Góry, rodzinne Dziecko zawiozło grzybola do domu... Jedna trzecia mojej porcji została zużyta na duszonkę z cebulką, i co za rozczarowanie. Młode osobniki są grzybowymi dyniami, nie mają własnego wyraźnego smaku, a przesiąkają przyprawami trudno. Zero zachwytu. Dwie trzecie zamrożone, podobno można. Ciekawe, co powiedzą na temat smaku Bobusie i Asia, może przyrządzili lepiej.
Nie wiem jak wygląda po ostatnich "ulepszeniach" pisanie bloga na kompie, ale na strajtfonie czynność jest wujowa. Ciekawe, przywyknę czy pierdyknę pisanie... Zobaczymy.
Jeszcze cykanki z wyprawy. Tu już druga dziura-kamieniołom. Nie podejmuję się zgadywać która to Jowisz.
Pisała z mozołem R.R. , zniesmaczona coraz bardziej Bloggerem.